Burza w szklance wody
W pewnej otwartej, bardzo licznej grupie facebookowej, zrzeszającej rodziców, wywiązała się mocna wymiana zdań pod postem zawierającym niewinne pytanie. Jedna z mam zapytała jak zacząć uczyć dwulatka języka angielskiego i poprosiła o konkretne propozycje: filmiki, piosenki itd.
Szybko zareagowałam na pytanie i zaprosiłam na bloga, polecając wpisy, w których znajdzie odnośniki do pomocy, o które prosiła. I super 🙂 Pani podziękowała i szczerze mówiąc myślałam, że na tym się skończy moja aktywność związana z tym wpisem. Jednak bardzo się myliłam. Znalazła się grupa „mędrców”, którzy zamiast milczeć, gdy nie mają do powiedzenia nic na temat, zaczęli RADZIĆ! Znacie to? Przypadkowy przechodzień udziela Ci rad mówiących jak masz żyć Ty i Twoje dziecko? Nie znając sytuacji autorki posta zaczęli Jej radzić, żeby natychmiast porzuciła pomysł nauki dziecka języka od małego, bo wyrządzi dziecku krzywdę! Nie bronię nikomu mieć własnych poglądów, ale czy autorka pytania prosiła o radę dotyczącą wczesnej nauki języka, czy o konkretne źródła materiałów do nauki?
Pojawił się niejeden komentarz typu: Rozsądniej by było zadbać wpierw by się nauczył dobrze języka polskiego., który został polubiony przez więcej niż 20 osób… a poniżej podobne komentarze. Swoją drogą ten komentarz brzmi trochę staroświecko. Ktoś także ironicznie skomentował: Dwulatek i dopiero angielski . Znalazły się osoby, które szybko zareagowały mówiąc o niepotrzebnej ironii i opisując, że zaczęły uczyć swoje dzieci przed drugim rokiem życia i absolutnie nie przeszkodziło to w nauce języka ojczystego. Wiele osób podesłało ciekawe linki do stron ze źródłami, o które autorka wpisu prosiła. Tak właśnie powinny wyglądać komentarze do tego wpisu. W grupie ludzi, którzy deklarują, że uczą własne dzieci, na szczęście znalazło się duże grono potrafiących czytać ze zrozumieniem. Myślę, że mimo DORADZTWA i OCENY WYBORU tej kobiety, dostała ona wiele cennych wskazówek prowadzących do ciekawych materiałów do nauki dwulatka. Dzięki poprawnym odpowiedziom na pytanie, ja sama trafiłam na nieznane mi do tej pory strony. Jak tylko je sprawdzę, to na pewno się z Wami podzielę.
Odpowiednie miejsce i czas
Traf chciał, że w czasie gdy obserwowałam tego posta, brałam udział w fantastycznej konferencji Languages & Emotions, a dokładnie w dniu poświęconym dwujęzyczności zamierzonej! A więc trafiłam w samo sedno dyskusyjnej sprawy. Byłam gotowa na gorąco obalać argumenty „doradców”. Tak właśnie udało mi się na kilka odpowiedzieć, ale ich autorzy nie sprawiali wrażenia przekonanych do czegokolwiek. Czy jest sens walczyć z wiatrakami? Zapewne nie, ale grupa jest bardzo liczna i post chyba był dość poczytny. Pewna pani, komentując fakt, że znajduję się na konferencji i słucham o najnowszych wynikach badań podsumowała: No tak. Tylko te badania mówią tez o tym ze dzieci dwujęzyczne maja prawo mieć np. opóźniony rozwój mowy i rożne inne problemiki. Proszę Pani! Czyje to badania? Konkret poproszę! Znacie ten argument? Często słyszycie o problemach logopedycznych dzieci, którym od urodzenia wprowadza się język obcy? Ja to słyszę i całe szczęście, że jedna prelegentka odniosła się do tego poglądu w swoim wystąpieniu. Mówiła m.in. o tym, że zaburzenia mowy mają często przyczynę np. w długotrwałym przebywaniu małego dziecka poza domem, bez towarzystwa najbliższych (rodziców), w placówkach opiekuńczo – wychowawczych. Nie ma wtedy znaczenia, czy jest to placówka jedno- czy dwujęzyczna i z jakiej rodziny pochodzi dziecko. Zaburzenia te wynikają ze sfery emocjonalnej, a nie edukacyjnej. Zatem dotykają one w równym stopniu dzieci jedno- i wielojęzyczne. A zalecany czas dziecka do trzeciego roku życia bez kontaktu z rodzicem wynosi max.8 godzin. Obarczanie winą za zaburzenia mowy wczesnej nauki języka jest nieuzasadnione i niesprawiedliwe. Czy tylko wielojęzyczne dzieci mają problemy z rozwojem mowy? Odpowiedź jest oczywista. Może dla niektórych wygodne, bo idąc tym tokiem rozumowania można się usprawiedliwić: Znam dobrze język obcy, ale nie będę uczyć swojego dziecka od małego, żeby nie miało problemów z wymową ojczystą.
Uważajcie! Wczesna nauka języka obcego to faszyzm!!!
Już myślałam, ze mój udział w tej dyskusji się zakończy, ale znów się myliłam. Zostałam personalnie wezwana do odpowiedzi, bo pewna kobieta przytoczyła swoją historię: Tak się składa , ze mój syn ma opóźnienie rozwoju mowy i jest wychowywany w rodzinie wielojęzycznej. Pisze pewna pani i kontynuuje: Wszyscy logopedzi, zarówno z Polski jak i z Holandii, gdzie mieszkamy, odradzili nam naukę języków obcych. Wszyscy kazali kłaść nacisk, o ile to możliwe, na jeden język, dlatego w domu zaczęliśmy używać przede wszystkim niderlandzkiego. Rezultat tej praktyki (mitu,) był taki, ze syn zaczął lepiej mówić. Zauważyliśmy też, ze lepiej rozwinęła się u niego mała motoryka. Moje dziecko urodziło się w rodzinie, gdzie używany jest więcej niż jeden język w domu, to było zawsze jego naturalne środowisko, mimo to musieliśmy wprowadzić zmiany, aby syn zaczął prawidłowo się rozwijać. Tym bardziej nie rozumiem rodziców, których dziecko ledwo zaczęło chodzić, a oni już starają się wprowadzić im nowe języki, kiedy dziecko nie ma podstawy, bazy wyjściowej, w postaci języka ojczystego. Nadgorliwość jest gorsza faszyzmu. Pozdrawiam.
Moim zdaniem to wartościowa wypowiedź, rzecz jasna bez ostatniego zdania, w którym – mam wrażenie – pani wylała na mnie swój żal za niepowodzenie w dwujęzycznym wychowaniu, dając upust emocjom. A pozdrowień nie przyjmuję… Ale wypowiedź ta wymaga naprawdę dłuższego komentarza:
Po pierwsze: jeśli widzę, że coś jest nie tak, to nie uczę dziecka na siłę języka obcego, bo nigdy nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ciągle piszę, że ma być to zabawa, która kojarzy się wyłącznie przyjemnie, to jedyna droga do sukcesu. Jeśli widzę, że moje dziecko rozwija się gorzej niż rówieśnicy to w te pędy lecę do specjalisty, a nie kombinuję sama.
Po drugie: Pani pisze, że doradzono jej kłaść nacisk na jeden język. A jakie są nasze, polskie realia w tym temacie? No choćbym stawała na głowie i próbowała wyskakiwać z angielskim z lodówki, moje dziecko zawsze będzie w przeważającej części otoczone językiem ojczystym. W takiej rzeczywistości żyjemy! I wspaniale, nie próbuję tego zmieniać. Mamy piękny i trudny język i jego się uczymy priorytetowo. Może pani źle się zabrała za dwujęzyczność? Tego nie wiem. Nie mam ochoty też się dowiadywać szczegółów, bo końcowe pozdrowienia nie zachęciły do kontaktu z tą panią.
Po trzecie: Pani, rozumiem zna autorkę pytania o ciekawe źródła do nauki? Bo pisze: nie rozumiem rodziców, których dziecko ledwo zaczęło chodzić, a oni już starają się wprowadzić im nowe języki. Skąd kobieta wie, że dziecko autorki pytania ledwo zaczęło chodzić? Wiemy tylko, że ma dwa lata, może chodzi od 9 miesiąca życia? A może umie już czytać? Może ma świetną pamięć? Ufam, że mama chłopca wie, co może go najbardziej zainteresować. Dlatego pyta o bajki i piosenki, a nie o radę dotyczącą wczesnego nauczania języka. Zdaje się, że tę decyzję już podjęła.
Po czwarte: Pani powinna poczytać o faszyzmie, zanim użyje popularnego powiedzonka. A nadgorliwość rozumiana jako przeciążanie dziecka jest szkodliwa i temu nie przeczą propagatorzy dwujęzyczności. Sami praktycy, którzy mają dorosłe już dzieci opowiadają, że u jednego dziecka zadziałało i jest dwujęzyczne, a u drugiego nie. Nic na siłę.
Złe wzorce?
Dalej padają sugestie, że rodzic poda dziecku złe przykłady. Dotyczy to głównie kwestii wymowy. Jest to sprawa, która nurtuje wielu rozważających dwujęzyczne wychowanie, czy wczesną naukę języka obcego. O tym też było powiedziane na konferencji. W przypadku, gdy rodzic waha się, czy jego wzorce wymowy są poprawne należy jak najczęściej sięgać po autentyczne materiały językowe: nagrania, bajki, słuchowiska, filmy, gdzie lektor dostarczy wzorcowego brzmienia, a wrażliwe ucho dziecka wychwyci poprawną formę.
Po co ten sarkazm?
W kolejnych komentarzach niewinna autorka prośby o przydatne linki została oblana prysznicem sarkazmu w postaci zdań typu: Dwulatek? Już za późno…, albo: Może chińskiego uczyć?, a ktoś na to dopowiada: Racja. Przynajmniej będzie miało większą szanse wygrać w tym wyścigu. Kolejny raz, ktoś ocenia panią, od razu że stawia dziecko w wyścigu szczurów… Skąd tyle jadu w obcych ludziach? Wypowiada się też mama, która przed podjęciem decyzji o nauce drugiego języka zaleca wizytę u logopedy. Szczerze? Nie słyszałam o takiej praktyce? Czy logopeda po 15 minutach badania dwulatka powie coś więcej niż mama już wie, przebywając z dzieckiem na co dzień? Szczerze mówiąc, wątpię. No chyba, że są przesłanki w postaci jakiś zaburzeń mowy. A nie daj Bóg, że traficie do logopedy, a będzie to logopeda starej szkoły, który nie aktualizuje swojej wiedzy. I szansa na przygodę z językiem przepadnie…
Auto-usprawiedliwienie
W całej tej burzy w szklance wody pojawiło się też wiele pozytywnych odpowiedzi na temat, a więc adresy ciekawych i pomocnych stron, o które autorce chodziło, oraz przykłady powodzenia wczesnej nauki języka i dwujęzycznego wychowania. Pisały o tym osoby, które mają już kilkuletnie dzieci, które wykazują się świetna znajomością języka ojczystego i obcego. Moje ogólne wrażenie po tej dyskusji jest takie, że krytykują osoby, które nie praktykowały wczesnej nauki języka obcego, czy dwujęzyczności w swoich domach. W tym wypadku za wyjątkiem jednej pani. Natomiast polecają i propagują osoby, które to robiły i robią dalej. Jaki z tego wniosek? Dla mnie jeden? Czyżby osoby, które nie spróbowały usprawiedliwiały same siebie za brak tej próby? Co myślicie? Jakie macie doświadczenie z przypadkowo rzucanymi radami, zwłaszcza od osób, które Was nie znają?
Pozdrawiam Was serdecznie
Paulina
Zachęcam Cię do zapisania się do mojego newslettera (każdy subskrybent dostaje darmowego ebooka na temat bajek do nauki angielskiego) oraz do dołączenia do grupy Uczę swoje dziecko angielskiego. Zapraszam do polubienia fanpage Bilikid na Facebooku, obserwowania nas na Instagramie i subskrybowania naszego vloga na YouTube oraz uśmiechania się z nami na TikToku. Jeśli spodobał Ci się ten wpis i uważasz, że warto go przeczytać, będę bardzo wdzięczna jeżeli wyrazisz to w komentarzu, dasz like lub udostępnisz.
Wszystkie treści na blogu i w social mediach są darmowe. To rezultat mojej ciężkiej pracy, wynikającej wielkiej pasji. Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz odwiedzić mój sklep i zdecydujesz się na zakup oferowanych produktów. Dzięki temu zarówno blog, jak i ja możemy się rozwijać!
Jeżeli treści, które publikuję i moje pomysły są dla Ciebie inspiracją do stworzenia czegoś innego i opublikowania w Twoim miejscu w sieci, nie zapomnij podać linka do mojej strony jako źródła Twojej inspiracji. Twórco internetowy – pamiętaj, że kopiowanie treści bez podania źródła jest niezgodne z prawem.