Witajcie
Mam na imię Filip i jestem mężem Pauliny, autorki bloga Bilikid.pl, którego właśnie czytacie. Mogę jednak z dumą powiedzieć, że beze mnie tego bloga by nie było! Ale zacznijmy od początku. To było dokładnie rok temu – w marcu 2016. Wtedy to postanowiłem zrobić Paulinie niespodziankę i spełnić jedno z Jej marzeń, jakim było posiadanie własnego bloga. Poprosiłem znajomą graficzkę o zrobienie logo, zarejestrowałem domenę, stworzyłem prostą stronę i tak oto kilka miesięcy później ukazał się pierwszy artykuł na Bilikid.pl. Zrobiłem to jednak tylko dlatego, że chciałem spełnić marzenie Żony, bo ją po prostu kocham.
No właśnie, jeszcze raz podkreślę, że zrobiłem to, ponieważ chciałem sprawić Jej przyjemność. Starałem się nie myśleć wtedy o czym ten blog będzie i że chcąc nie chcąc, będę sam musiał się wkręcić w tematykę dwujęzyczności zamierzonej (czyli tej sztucznej, będącej konsekwencją wyboru rodziców). W tamtym momencie nie czułem w ogóle „bili-klimatu”. Mało tego, czułem się niekompetentny, żeby UCZYĆ swoje dziecko angielskiego. Nie jestem anglistą, wręcz nigdy nie lubiłem się uczyć obcych języków. Jestem świadomy „byków językowych” jakie popełniam oraz ograniczonego słownictwa. Wprawdzie nie mam zwykle problemu, żeby porozmawiać z obcokrajowcem, ale co innego porozmawiać o pierdołach, a co innego NAUCZYĆ swoje dziecko… Poza tym, nie ukrywajmy, wychowanie dziecka to ciężka praca, więc po co dokładać sobie kolejny trud i wychowywać dwujęzycznie…?! Przyznam, że trochę grałem przed Pauliną takiego otwartego na ten styl wychowania, a tak naprawdę totalnie mi się nie chciało… .Trochę z lenistwa, trochę z obawy, trochę ze wstydu – bardzo ciężko tak mówić przy innych po angielsku do swojego dziecka. Bałem się, że wszyscy będą sobie myśleli „ale mi wychowanie dwujęzyczne, jak on robi takie błędy…”. I pewnego dnia nastąpił przełom! Karol powiedział pierwsze słowo po angielsku, zupełnie świadome, piękne, wyraziste „OKAY”! Pamiętam to dokładnie! Pękałem z dumy! Może się Wam wydaje, że to błahostka, ale ja dostałem mega kopniaka w tyłek, który zmienił moje patrzenie na dwujęzyczność. Zacząłem widzieć tego sens, a przede wszystkim, uwierzyłem, że JA, nieidealny nauczyciel, mogę nauczyć swoje dziecko angielskiego i ta nauka to całkiem fajna zabawa. Wiecie co się jeszcze zmieniło? Coś, bez czego nauka Karolka nie miałaby sensu. Stałem się pełnym wsparciem dla Pauliny! Nie jest ona już sama z tym angielskim, tylko siedzimy w tym razem i razem próbujemy wychowywać dwujęzycznie. Na obecnym etapie, gdy nasz Synek ma niecałe dwa lata nie możemy w 100% stwierdzić, że to jest dwujęzyczność, ale na pewno zdecydowaliśmy się na wczesną naukę języka obcego. Tak wczesną jak się tylko da. Bez wzajemnego wsparcia to po prostu nie ma sensu. Przychodzą nierzadko dni, gdy totalnie nam się nie chce, są chwile, gdy nie mamy siły prężyć się na jakieś wyszukane i piękne słowa czy zdania, gdy krytyka ludzi z zewnątrz nas dobija… I właśnie wtedy wzajemne wsparcie okazuje się bezcenne. Zresztą, tak jest z każdym aspektem, nie tylko ze stylem wychowania, ale to już osobna kwestia.
Obserwując statystyki dotyczące fanpage, jak i samego bloga, widzimy, że 80% osób, które go czytają to kobiety. Dlatego właśnie zdecydowałem się w końcu coś napisać, żeby może trochę obudzić ojców do tego, żeby zainteresowali się tematem i żeby zaczęli wspierać żony w próbach wychowania dwujęzycznego. Chcę również pocieszyć Was, drogie mamy, że jeżeli czujecie się osamotnione w tym, albo nawet krytykowane, to jeszcze nic straconego, może będzie tak jak ze mną 😉. Może gdy tata usłyszy, jak jego dziecko mówi pierwsze zdania po angielsku, to zrozumie, że to ma sens i że warto jednak się w to włączyć. Może u Was to właśnie ojciec dziecka jest tym „mocniejszym” ogniwem jeśli chodzi o język obcy? Treści pisane na blogu, przeważnie w formie żeńskiej, są uniwersalne i to właśnie tata może być motorem napędowym tego typu wychowania. Będę tu co jakiś czas pisał swoje przemyślenia – z punktu widzenia taty oraz osoby, która nie jest i raczej nie będzie nigdy ekspertem w nauczaniu języka angielskiego. Mam nadzieję, że choć troszkę zmotywuję innych ojców do wzięcia sprawy w swoje ręce ;). To tyle na wstępie. Jeszcze się odezwę :).
Pozdrawiam,
Filip – Bilitata
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i uważasz, że warto go przeczytać, będziemy bardzo wdzięczni jeśli wyrazisz to w komentarzu, dasz like lub nawet udostępnisz 🙂
Zapraszamy także do polubienia fan page Bilikid na Facebooku, obserwowania nas na Instagramie czy YouTube.