Dziś wpis bardziej osobisty niż dydaktyczno-motywacyjny. Po tytule pewnie domyślacie się o czym będzie… No właśnie o tym, że czasem mi się nie chce robić z synkiem tego angielskiego. Czasami nie chce mi się robić z Nim niczego… Najchętniej postawiłabym Go przed tabletem i poszła spać!
Lista zadań
Ostatnio obudziłam się rano z myślą, że dziś zrobię to, co odkładałam przez ostatnie tygodnie. Chciałam porobić staranne karty (flash cards) do naszego planu BiliWeek, równo je powycinać i zalaminować. W myślach planowałam wejść na te wszystkie ciekawe i wartościowe strony, na których mogłabym wyczytać wiele mądrych rzeczy i znaleźć inspirujące pomysły. Chciałam też dokładnie przejrzeć książeczki mojego dziecka i oddać w obieg, to czego nie przewiduję używać. To samo zamierzałam zrobić z ubrankami i zabawkami… ale… no właśnie… ale…
Nie wiedziałam od czego zacząć, bo przecież jeszcze sprawy bieżące patrzyły na mnie wykrzykując, że to one mają pierwszeństwo! Mam na myśli nieustanne opróżnianie i pakowanie zmywarki, piętrzące się prasowanie, ugotowanie obiadu… you know what I mean. No i domyślacie się, że w końcu nie zrobiłam nic… No może sporządziłam listę zadań i wypakowałam zmywarkę, bo gdzieś musiałam wsadzić brudne naczynia.
Tyle! A gdzie angielski?
Propaguję pogląd, żeby używać języka obcego codziennie, chociaż trochę, bo przecież „kropla drąży skałę nie siłą, ale ciągłym padaniem”. Zupełnie szczerze Wam powiem, że od jakiegoś roku nie było dnia, żebym nie wypowiedziała do dziecka choćby zdania po angielsku. Codziennie coś tam powiem, wyśpiewam chociaż pojedyncze zdanie z piosenki. Ale były i takie dni, że język angielski wybrzmiał tylko w tym jednym, jedynym zdaniu. Tak czasem po prostu jest! Migrenowy ból głowy, paskudna deszczowa pogoda, niepowodzenie w pracy, kłótnia z kimś bliskim – to wszystko sprawia, że przygnieciona chwilowymi problemami zapominam o tym, co miało być moim priorytetem. Są to pojedyncze dni i postanowiłam Wam się do nich przyznać. Ostatnio mam chyba jakiś kryzys i nie trzymam się zasady „sam na sam z mamą po angielsku”.
Żeby się chciało…
Na szczęście nie zdarza się to często i jednak zawsze staram się wewnętrznie motywować. Powtarzam sobie wtedy, że inwestuję w przyszłość mojego dziecka. Zamiast kupować mu kolejną zabawkę, ofiarowuję to, co najcenniejsze – swój czas, spędzony na mądrych zabawach, przemycających edukację językową i nie tylko tę językową. Wczoraj udało nam się posprzątać zabawki i odłożyć, te którymi Synek się nie bawi. Przypomniał sobie jakie ma fajne zabawki, pobawił się chwilę, po czym… wrócił do wiadra od obrotowego mopa i tekturowych rurek po papierowych ręcznikach. Coś tu nie gra! Przecież dostał Lego Duplo, a woli bawić się NIEzabawkami. Trochę tak jest też z naszym (rodziców) podejściem, chcemy dziecko zająć czymś extra (w naszym mniemaniu), tymczasem Ono bawi się najlepiej zerkając na nas przez papierową rurkę, udając lunetę i trąbkę, bylebyśmy my uczestniczyli w tej zabawie. Tak jest też z angielskim. Widzę jak chłonie całe zdania z anglojęzycznych piosenek, gdy ma widza. Gdy razem z nim uczestniczę w tej Jego nauce. Wszystko rozchodzi się o obecność 🙂
Hipokrytka?
Mam nadzieję, że nie odbierzecie tego wyznania jako hipokryzji z mojej strony, bo przecież „innym mówi co mają robić, a sama nie robi”. Po prostu chciałam być szczera, bo szczerość bardzo cenię u innych ludzi :). Może zechcecie mi powiedzieć jak to jest u Was? Co Was hamuje przed systematyczną pracą z dzieckiem? Jak sobie radzicie z tym „nie chce mi się”? Dajcie znać w komentarzach lub w wiadomości i wspierajmy się wzajemnie 🙂
Prawa do zdjęcia należą do Unsplash
Pozdrawiam
Paulina
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i uważasz, że warto go przeczytać, będę bardzo wdzięczna jeśli wyrazisz to w komentarzu, dasz like lub nawet udostępnisz 🙂
Zapraszam także do polubienia fan page Bilikid na Facebooku, obserwowania nas na Instagramie czy YouTube.